To nie przypadek! Moje dzieciństwo upłynęło w cieniu nosa Cyrana de Bergerac.
Sztuka Edmonda Rostanda o tym samym tytule należała do ulubionych mojego ojca. Jej tekst tak silnie na mnie wpłynął, że już w wieku trzynastu lat przechwalałem się: „Postanowiłem być podziwianym we wszystkim, dla wszystkiego!”.
Hotele i restauracje miały zdominować całe moje życie zawodowe. W wieku dwudziestu czterech lat zostałem dyrektorem hotelu - zamku w Perigord, kilka lat później objąłem stanowisko kierownicze w międzynarodowej korporacji. Najpiękniejsze chwile mojego wolnego czasu pochłaniała literatura. Och! No i kobiety… czasami… często… zbyt często?... W każdym razie wystarczająco, bym do listy sukcesów gaskońskiego ojca dopisał czwórkę dzieci. Przez cały ten czas pociągało mnie pisanie… Redagowałem artykuły dla kilku gazet, rubryki satyryczne dla stowarzyszeń, a nawet jeden komiks, by lepiej wbić we łby hotelarzy zasady zarządzania.
„Ale dlaczego właściwie zamieszkał pan w Polsce?...” Dziś ciągle słyszę to pytanie z ust gości mojej malej francuskiej restauracji „Cyrano & Roxane” w Sopocie… Ja zadałbym je w nieco inny sposób… Dlaczego wielbiciel literatury zaplątał się w tym kapłańskim wręcz zawodzie, jakim jest prowadzenie restauracji?... Odpowiedź jest prosta. Po prostu lubię dobrze zjeść… a otwarcie tego rodzaju interesu było najlepszym sposobem, aby przeżyć w „gastronomicznie wrogim” kraju!
W każdym razie, od czasu ukazania się mojej pierwszej książki pod tytułem Gaskończyk w kraju Solidarności (Oficyna Gdańska 2014), napisanej pod moim pseudonimem „Marc de Gascogne”, aby mocno podkreślić związek pomiędzy moim pochodzeniem a gastronomią, każdy wie, że moje małżeństwo z piękną Polką nie jest jedynym powodem mojej tu obecności. No, ale prawdę powiedziawszy… Bez tej „Roksany” z pewnością wybrałbym jakieś inne miejsce na Ziemi…
fot. z archiwum autora
19/08/2018 15:00