Po dziesięciu latach od uwolnienia z rąk bojówkarzy FARC Íngrid Betancourt wróciła w rozmowie z Tomaszem Pindlem do tamtych doświadczeń. Spotkanie przebiegało wokół jej książki Każde milczenie ma kres opisującej przeżycia niewoli.
– Po odzyskaniu wolności czułam, że moje doświadczenia nie należały do mnie. Miałam potrzebę podzielenia się nimi. Wydawało mi się, że wnioski z nich płynące mogą być ważne i pożyteczne dla innych osób – tak Íngrid Betancourt wyjaśniła motywację do napisania tej książki.
Nie spodziewałam się, że mogę zostać porwana
Zapytana, na ile myślała podczas kampanii o grożącym jej niebezpieczeństwie, powiedziała, że została przekonana do tego, że jest chroniona. – Na początku wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco ważna, aby stać się celem bojówkarzy, później myślałam, że jestem zbyt widoczna, by mnie porwano. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że coś takiego może mi się przydarzyć – tłumaczyła Betancourt.
Kiedy trafiła do niewoli, prezydent i przedstawiciele rządu Kolumbii oświadczyli, że to, co spotkało Betancourt, jest wynikiem jej lekkomyślności. – Ja nie miałam w tym czasie głosu, ale mieli go rząd i prezydent. Całkowicie wynaturzyli moją historię, napisali ją od nowa, zrzucając na mnie całą winę za porwanie, dlatego nigdy nie ustanę w trudach opowiadania, jaka była prawdziwa wersja wydarzeń – powiedziała i przyznała, że po odzyskaniu wolności musiała poczynić duży wysiłek wybaczenia nie tylko porywaczom, ale też prezydentowi, który dopuścił się zaniechań, jakie ułatwiły porwanie.
Wystawiona na próbę
W czasie niewoli Betancourt została poddana procesowi dehumanizacji. – Wielkim wyzwaniem w sytuacji odczłowieczenia jest to, aby nie bać się dążyć do człowieczeństwa –wyjaśniła i dodała, że zwykle pierwszą reakcją na to doświadczenie jest uprzedmiotowienie siebie. Nie chciała tego samego uczynić w stosunku do porywaczy, choć przyznała: – Próba obudzenia człowieczeństwa w oprawcy to bardzo trudne zadanie.
Betancourt wspomniała, że bojówkarze starali się antagonizować zakładników, tworzyli między nimi hierarchie, wywołując w nich uczucie zazdrości. Zapytana, czy decydując się na napisanie książki, nie bała się reakcji współwięźniów, odpowiedziała, że Każde milczenie ma kres miało być przede wszystkim historią o niej, o jej duszy i o tym, co czuła w tamtym czasie. – Moim celem nie było wytykanie palcami pewnych osób czy zachowań – wyjaśniła. Do dzisiaj pozostaje w dobrych stosunkach z niektórymi zakładnikami. Ich wspólne doświadczenie zawiązało między nimi relacje, które można porównać do więzi rodzinnych.
Odkrywanie Boga
Ważne miejsce w książce Íngrid Betancourt zajmują, jak zauważył prowadzący spotkanie, opisy kolumbijskiej dżungli. – Dżungla była moim więzieniem, ale i ochroną. W momencie ucieczek pozwalała mi znaleźć schronienie – stwierdziła autorka. Pytana, co sprawiło, że miała w sobie gotowość do podejmowania prób uwolnienia się, odpowiedziała, że była całkowicie przerażona. – Dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, jak to robiłam. Miałam w sobie ogromną siłę, myślę, że była nią miłość – wyjaśniła.
Tym, co pozwoliło Betancourt przetrwać trudy niewoli, była Biblia, jedna z czterech książek, które w ciągu siedmiu lat miała do dyspozycji. – Biblię miałam przy sobie najdłużej. Była dla mnie instrumentem, który pomógł mi zrozumieć moją sytuację i odkryć Boga. Z czasem Bóg stał się moim towarzyszem i ulubionym rozmówcą. To była bardzo silna relacja, całkowicie mnie odbudowała – opowiadała Betancourt, choć jak przyznała, odkrycie Boga nie było dla niej łatwe. – Długo z nim walczyłam, miałam do niego pretensje o śmierć ojca, o oddzielenie mnie od rodziny. Pytałam go: dlaczego ja? Uważałam, że to, co mi się przydarzyło, jest niesprawiedliwe. Później zaczęłam jednak zadawać mu pytanie: jak z tego wyjść? Nie tylko w sensie dosłownym, jak wyjść z niewoli, ale też jak uciec od negatywnych emocji, chęci odwetu – mówiła. – Biblia pomogła mi uporządkować mój wizerunek.
Zapytana, czy po wyzwoleniu myślała o powrocie do życia politycznego, odpowiedziała, że wydało jej się to niemożliwe. – Polityka to ciężka walka, w której zadaje się ciosy, ale i dostaje ciosy. Nie byłam gotowa ani na jedno, ani na drugie. Potrzebowałam czasu, aby się odbudować – wyjaśniła. – Ale kto wie, może kiedyś wrócę…
Dominika Prais