Tego gościa festiwalu Literacki Sopot nikomu nie trzeba było przedstawiać. Prowadząca spotkanie Magdalena Grzebałkowska, otwierając rozmowę, zauważyła jednak dość ciekawą zbieżność: – Małgorzata Szejnert to reporterka wyspiarka. Głównie pisze o wyspach.
Prowadząca spotkanie zaczęła od pytania, czemu poświęcony jest niedawno wydany reportaż Wyspa Węży. – To jest książka o bardzo mało znanym, a właściwie zanim wyszła książka, prawie nieznanym epizodzie z II wojny światowej, który się rozegrał na szkockiej wyspie Bute – odpowiedziała Szejnert. W roku 1940 powstaje w Rothesay obóz odosobnienia dla polskich oficerów prowadzony przez polskie władze wojskowe. – Ten obóz to w gruncie rzeczy nie był żaden obóz. Nie kojarzy się z tym, co my uważamy za obóz. Nie miał żadnych drutów, wieżyczek strażniczych, dozoru – wyjaśniła. Opuszczenie wyspy było traktowane jak dezercja. Żołnierze mieszkali w pensjonatach albo prywatnych domach.
Szejnert, zanim zaczęła pisać książkę, przydarzyła się pewna przygoda. W trakcie porządkowania rodzinnych papierów i badania genealogii swojej rodziny odkryła, że brakuje jej jednego wuja, który w 1939 roku po prostu zniknął. – Wielu moich wujów w trzydziestym dziewiątym znalazło się poza granicami Polski. Ale żaden z nich tak drastycznie nie przestał istnieć – dodała. Prowadząca spotkanie przypomniała, że reporterka zamierzała napisać historię dla swojej rodziny. – Przede wszystkim chciałam się dowiedzieć, co się stało. To była czysta ciekawość – dopowiedziała. Ponadto Szejnert nie zamierzała pisać sagi rodzinnej, ale miała parę wątków, które jakoś uzupełniały tę historię. – Nawet dygresyjnie mówiły coś o wojnie lub okresie powojennym.
Warstwy
Wyspa Węży to według Grzebałkowskiej reportaż trzywarstwowy. Pierwsza warstwa opowiada historie życia polskich żołnierzy na wyspie, druga historie rodziny reporterki. Ostatnia warstwa to fragmenty, w których autorka opisuje, jak działa i pracuje.
Reporterka, zanim pojechała na wyspę, przez rok pracowała nad dokumentacją. W Instytucie Sikorskiego w Londynie znalazła teczkę z różnymi dokumentami. – Nie było w tym nic żywego. Niektóre dokumenty były interesujące, ale ciągle to było martwe. Miałam wrażenie, że operuję w martwym materiale – wyjaśniła. Wtedy zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób może wykorzystać ten materiał. – Aby zrobić z tego taki tort – dodała.
I tutaj z pomocą przyszło umieszczenie ogłoszenia w lokalnej gazecie. Dzięki niemu do hotelu, w którym zatrzymała się Szejnert, przychodzili rozmówcy. – Przeżyłam parę prawdziwych przygód, które wydały żywy materiał – opisała te spotkania. – Znaleźli się ludzie, którzy mieli coś do powiedzenia. I ja z tych rozmów utkałam takie przerywniki.
Padalec
„Wyspa Węży” to określenie wymyślone przez Polaków. – Tak nienawidzili tego miejsca – wyjaśniła Szejnert. Prowadząca dopytała, czy to dlatego, że były tam węże, czy dlatego, że Polacy między sobą zachowywali się jak węże. Autorka odpowiedziała: – Zbadałam ten wątek i poszłam do muzeum przyrodniczego na wyspie. Okazało się, że jest tam tylko zaskroniec i padalec, który zresztą nie jest wężem.
– Dlatego Małgosia jest najlepszą polską reporterką – podsumowała Grzebałkowska. – Bo pójdzie i sprawdzi obecność padalca na Wyspie Węży.
Dominika Stańkowska
fot. Bogna Kociumbas