To duże wyzwanie – pisać na temat, w którym każdy czuje się specjalistą. A takim tematem jest bez wątpienia macierzyństwo. Tutaj każdy ma coś do powiedzenia: matki, przyjaciółki matek, przyszłe matki, ojcowie, przyjaciele ojców, przyszli ojcowie… I każdy ma swoją indywidualną, najdoskonalszą wizję relacji matka–dziecko. Jak z tej sytuacji wybrnęła Natalia Fiedorczuk?
Autorka Jak pokochać centra handlowe i Ulgi w rozmowie z Dorotą Karaś wyznała, że badała swego czasu, jakie tematy są szczególnie „dyskusjogenne”. Zaliczają się do nich, rzecz jasna, polityka, sytuacja niektórych grup zawodowych (policjantów, którzy za wcześnie idą na emeryturę, czy nauczycieli, którzy mają zbyt długie wakacje), tematy okołowakacyjne i wreszcie te związane z reprodukcją.
– Zapomina się tylko – dodała – że można o nich rozmawiać na wielu płaszczyznach.
Wśród nich są płaszczyzny psychologiczna i społeczna, którym Natalia Fiedorczuk poświęca szczególnie dużo uwagi. Podczas spotkania autorka mówiła o matkach „znikających” – kobietach z branży kulturalnej, przez całe życie pracujących na umowach o dzieło, które pędząc z wózkiem, odbierają telefony i zawsze deklarują gotowość napisania kolejnego tekstu. Mówiła też o matkach, których osobowość przeformułowuje się w momencie urodzenia dziecka.
– Ona nagle zdaje sobie sprawę, że nie jest już Anią czy Kasią, ale mamą Anią czy mamą Kasią.
Interesujące były też refleksje, którymi Natalia Fiedorczuk podzieliła się odnośnie do znienawidzonych centrów handlowych. Miejsc traktowanych przez niektórych jako niepotrzebne, zabałaganione, a przecież będących znakiem czasów i zmieniających się potrzeb. To właśnie centra handlowe zdaniem Fiedorczuk stanowią idealną przestrzeń dla młodych matek.
– Przed południem, w tygodniu, są tam tylko emeryci majestatycznie kroczący po alejkach i one, czytające, pochłonięte swoimi sprawami. To miejsce, do którego można pójść bez względu na pogodę. To taka guilty pleasure młodych matek.
Autorka w pasjonujący sposób opowiadała też o swoich przygotowaniach do pracy nad Ulgą. Punktem wyjścia było dla niej pytanie, dlaczego nie wszystkie kobiety są feministkami. Z jednej strony lektura tekstów Kościoła, a z drugiej infiltracja środowisk konserwatywnych pomogły jej wejść w skórę kobiet, dla których spełnieniem jest skromność i posłuszeństwo.
– Jak wyglądała ta infiltracja? – Padło pytanie.
– Jestem bardzo aktywną internautką – wyznała Fiedorczuk. – Uwielbiam czytać fora. Poznałam w ten sposób wiele wartościowych, interesujących kobiet, tyle że o innych poglądach niż moje. Mój mąż spytał kiedyś, jak to możliwe, że nie będąc z Trójmiasta, mam tu tak wielu znajomych? „Z Facebooka” – odpowiedziałam.
Autorka opowiadała też o tym, w jaki sposób przygotowywała się do opisu przemocy rodzinnej. Tutaj Facebook nie wystarczył, szczególnie że zależało jej nie tylko na tym, by poznać opowieści ofiar, ale i sprawców. Oglądała w tym celu filmy dokumentalne, z których wynikało, że bez względu na krąg kulturowy sprawcy odsuwają od siebie poczucie winy – ot, stało się i już. Żona po prostu nadziała się na ten nóż.
– Przemoc to nie pojedynczy akt, ale długotrwały proces. Proces, w trakcie którego sprawca krok po kroku pozwala sobie na coraz więcej: najpierw na agresję słowną, potem na pierwszy cios. Nikt się nie rodzi sprawcą i nikt nie rodzi się ofiarą.
Ta sentencja zakończyła spotkanie z Natalią Fiedorczuk, które z pewnością dostarczyło pretekstu do przemyśleń licznie zgromadzonej publiczności – całe szczęście złożonej nie tylko z kobiet.
Aleksandra Chmielewska
fot. Bogna Kociumbas
16/08/2018 15:30